Marek Pieprzyk - polonijny James Bond. Jestem, jedynym polskim detektywem w Chicago. Działam i pomagam polonii od ponad 4 lat. Moim celem jest realizowanie usług w oparciu o wszystkie dostępne środki zgodne z obowiązującym prawem. Współpracuje z policją, prawnikami oraz ekspertami w różnych dziedzinach kryminalistyki. Ich hodowla skupia się w Dolnej Saksonii i Bawarii. Pogłowie bydła wynosi w Niemczech 12,9 mln szt., a największe obszary jego hodowli to Wyżyna Bawarska i tereny na wschód od Hamburga. Co roku w Niemczech produkuje się także 28,6 mln t mleka krowiego, 0,8 mln t jaj kurzych i 7,7 mln t mięsa z uboju. Przemysł Niejednokrotnie detektywi. z Polski udawali się na teren Niemiec gdzie przy wsparciu detektywów z Niemiec wykonywali na miejscu zlecenia. W przypadku gdy posiadają Państwo sprawę do przeprowadzenia na terenie Niemiec zapraszamy do kontaktu z Agencją Detektywistyczną ACER. a) Mróz na dworze. b) Uderzenie kamieniem. c) Pękł ze starości. 3) Kto zachlapał okna Martwiaka, skacząc po kałużach? a) Dominik b) Zuzia c) Asia 4) Jakie owoce spowodowały kłopoty żołądkowe Zuzi i Dominika? a) Jabłka b) Winogrono c) Truskawki 5) Jaką zagadkę rozwiązał detektyw Pozytywka nad jeziorem? a) Zniknięcie piłki Wyświetl profil użytkownika Mariusz Pyszorski na LinkedIn, największej sieci zawodowej na świecie. Mariusz Pyszorski ma 1 stanowisko w swoim profilu. Zobacz pełny profil użytkownika Mariusz Pyszorski i odkryj jego/jej kontakty oraz stanowiska w podobnych firmach. W dniu 22 listopada 2023 r. Ambasador RP Dariusz Pawłoś złożył wizytę kurtuazyjną w kraju związkowym Turyngia. Z premierem landu Bodo Ramelowem rozmawiał o sytuacji politycznej w Turyngii przed wyborami do landtagu w 2024 r. Ważnym tematem była rozbudowa współpracy Turyngii z Polską, m Tłumaczenie hasła "détective" na polski . detektyw, oficer śledczy, Detektyw to najczęstsze tłumaczenia "détective" na polski. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Les mains du détective Thawne sont complètement exemptes de plomb, de baryum, ou d'antimoine. ↔ Na rękach detektywa Thawne'a nie ma śladu po graficie, barze ani antymonie. 8KXi4x. Opublikowano: pt, 8 lis 2019 17:05 Autor: Wiadomości Ciąg dalszy dociekania prawdy, dotyczącej poszukiwań i śmierci Marcina Dmytryszyna z Nehrybki. Na jaw wychodzą kulisy sprawy tak bulwersującej, że ciężko ją skomentować. Zamiast komentarza przedstawimy fakty. Będziesz wstrząśnięty! Marcin Dmytryszyn z Podkarpacia zaginął 26 marca tego roku. Ta historia jest dobrze znana naszym Czytelnikom, bo pisaliśmy o niej często i często też prosiliśmy o pomoc w poszukiwaniach. Marcin zaginął w Holandii, po kłótni z kolegą. Wyszedł z wynajmowanego mieszkania i odjechał własnym autem. Świadkowie mieli wrażenie, że Marcin mógł się czegoś lub kogoś bać, prawdopodobnie sam zgubił dokumenty się z prośbą o pomoc na policję, ale ta odesłała go do konsulatu. Przez barierę językową policjanci nie zrozumieli, co Marcin chce im przekazać. Poszukiwania w Holandii na wielką skalę rozpoczęła nie tylko policja, ale również Polacy tam pracujący i mieszkający. Nie udałoby się to, gdyby nie grupa osób działających na Facebooku pod nazwą Zaginięcia - Niewyjaśnione sprawy w Polsce. To dzięki niej holenderskie media pisały szeroko na temat poszukiwań Marcina i organizowane były wspólne poszukiwania w chcesz poznać szczegóły odsyłamy do artykułów:Jesteśmy w tym miejscu, kiedy możemy śmiało napisać, że pani Danuta Dmytryszyn prosiła o pomoc byłego marszałka RP Marka Kuchcińskiego i poseł Krystynę Skowrońską, sprawa trafiła nawet do Ministerstwa Spraw Zagranicznych - nikt nie był w stanie pomóc rodzinie, sprawa cały czas stała w miejscu, a cenny czas mijał. Rozpaczliwych telefonów z prośbą o pomoc było wiele, my również interweniowaliśmy, ale jako strona w sprawie nie mogliśmy nic. Odsyłano nas z kwitkiem. Jako redakcja prosiliśmy o wsparcie media ogólnopolskie - żadne nie wyraziły czasie pani Danuta poinformowała nas, że rodzina zgłosiła się do programu "Ktokolwiek widział ktokolwiek wie". 22 sierpnia ekipa programu rozmawiała z policją, dwa dni później - z rodziną. Zebrany został materiał, a wyemitowany 7 września. W tym samym czasie swoje działania z polecenia redaktora Andrzeja Minko, pomysłodawcy i współautora programu, rozpoczął detektyw Bartosz Weremczuk. To on, jak przekazała nam pani Danuta i detektyw, pomógł jej założyć zbiórkę pieniędzy na by rodzina mogła opłacić działania poszukiwawcze. W czasie emisji programu zbiórka pieniędzy była jeszcze aktywna, ale niewiele osób na nią odpowiedziało. Nie udało się zebrać kwoty, na jaką września dowiedzieliśmy się, że pojawiło się światło w tunelu. Do redaktorów programu "Ktokolwiek widział Ktokolwiek wie" odezwała się kobieta, która rzekomo miała widzieć Marcina w Niemczech i nawet z nim rozmawiać. Prawdziwość jej słów miał zbadać detektyw. Zbiórka pieniędzy na dalsze poszukiwania została przedłużona. Bartosz Weremczuk, jak zapewniona była rodzina, miał tam pojechać i sprawdzić, czy chłopak o którym mówiła informatorka, to rzeczywiście Marcin. Z informacji uzyskanej od samego śledczego wynika, że rodzina nie wyraziła zainteresowania, by to zweryfikować na miejscu. Wiemy od pani Danuty, że detektyw dał 99% pewności, że tym chłopakiem jest jej syn. Pan Bartosz Weremczuk z kolei zaznaczył, iż nigdy nie przekazał rodzinie informacji, że chłopak z Niemiec to Marcin. Chciał mieć pewność i jak zaznaczył - wtedy podać do opinii choć nie mogła zrozumieć, dlaczego Marcin nie potwierdza w konsulacie swojej tożsamości, zaczęła wierzyć, że on naprawdę żyje, pracuje, tylko potrzebuje czasu, by się do bliskich odezwać. Pojawiły się pierwsze komentarze skierowane do rodziny, że żeruje na naiwności ludzi dobrej woli. Bo skoro Marcin się odnalazł, dlaczego nadal prowadzona jest zbiórka, dlaczego trwają poszukiwania? Choć rodzina mocno wierzyła, że Marcin z Holandii wyjechał do Niemiec, wiedziała, że jest ta niepewność, bo chłopak który miał być rzekomym Marcinem nie pojawił się ani na policji, ani w konsulacie, nie potwierdził wiadomość o odnalezieniu Marcina 7 października przekazał redaktor Andrzej Minko na fanpejdżu programu "Ktokolwiek widział Ktokolwiek wie":Mimo że pan Minko sam podkreślił w poście, że do tamtej pory Marcin się nie odezwał, opublikował niepewną informację przekazując ją opinii publicznej. O odnalezieniu Marcina mówił również na antenie kilka dni wcześniej, 28 września. Powiedział tak:- Dzisiaj możemy powiedzieć, że Marcin Dmytryszyn żyje, ma się dobrze, pracuje, mieszka na terenie Najważniejsze, że Marcin żyje i że udało nam się tę sprawę tym programie wylała się kolejna fala hejtu na rodzinę, a pani Danuta, mama Marcina, w rozpaczy przekazała nam, że chyba niektórzy woleliby, aby Marcin jednak nie 27-latka zostały wstrzymane przez Polaków przebywających w Holandii, na domiar wszystkiego zakończyły się intensywne poszukiwania przez tamtejszą policję, bo według holenderskiego prawa po półrocznych poszukiwaniach policja choć nadal poszukuje, to już nie w tak szerokim zakresie jak do tej pory. Pozostało czekanie, czekanie, czekanie, aż Marcin z Niemiec się października. Pracownicy poszerzający rów wzdłuż drogi w Wieringerwerf znajdują zwłoki. Pojawiły się pierwsze informacje, że mogą należeć do Marcina Dmytryszyna. Rodzina w szoku, bo Marcin przecież pracuje w Niemczech. Po kilku dniach wyniki badań DNA potwierdziły tożsamość. Było już wiadome: Marcin nie żyje, a to co zostało powiedziane w programie "Ktokolwiek widział Ktokolwiek wie" uśpiło czujność wszystkich, którzy przez ostatni miesiąc mogli nadal prowadzić poszukiwania. Rodzina jest załamana, rozpacz i żal to najtrafniejsze słowa, jakie mogą opisać to, co przeżywa Nawet mnie nie przeprosił, dał nadzieję i zgasła- krótko wyznała nam pani Danuta."29 września w programie "Ktokolwiek widział Ktokolwiek wie" pan Andrzej Minko podał informację, że Marcin żyje, mieszka w Niemczech i nie chce kontaktu z rodziną. Kilka dni później ta sama informacja ukazała się na facebookowym profilu programu. Niestety, jak się okazało, ciało Marcina znaleziono 8 km od miejsca, w którym zaginął w ta sytuacja świadczy o tym, jak bardzo zabrakło w tych działaniach profesjonalizmu oraz empatii, która w sprawach zaginięć jest nieodzowna. Każdy detektyw sprawdza informacje. Pan Andrzej Minko wziął za pewnik słowa informatora. Nie potwierdził jego rewelacji. Reperkusje są ogromne, ale najważniejszą jest utrata zaufania do ludzi i całego programu. Zadziałała rutyna, która nie może mieć miejsca przy tragedii, jaką jest zaginięcie. Trudno sobie wyobrazić euforię matki, kiedy dowiedziała się, że jej syn jest bezpieczny a potem jej stan, gdy zostały odnalezione jego szczątki.""Popełniono ogromny błąd, a tu nie ma miejsca na pomyłki. Dziennikarz cieszący się tak wielkim zaufaniem podał niesprawdzone informacje i prawdopodobnie gdyby nie przypadek, rodzina i bliscy żyliby w przekonaniu, że Marcin żyje i ma się dobrze. Informacja ta była równoznaczna z zaprzestaniem poszukiwań. Od tamtej pory w świadomości ludzi utarło się przekonanie, że Marcin już nie jest zaginiony, że już go nie trzeba szukać. Rodzina odchodzi od zmysłów, a dziennikarz cierpiącej i bezsilnej mamie daje nadzieję, by za chwilę zadać cios prosto w serce!""Po informacji, że Marcin żyje w Niemczech wielka ulga dla osób które pomagały w poszukiwaniach, a przede wszystkim dla rodziny. Nagle kolejna informacja o odnalezieniu ciała Marcina. To był cios dla wszystkich, którzy byli blisko tej sprawy i mają w sobie choć odrobinę empatii. Opublikowanie w mediach niepotwierdzonej niczym informacji, że Marcin żyje i ma się dobrze było według mnie co najmniej niedopuszczalne. Angażując się w pomoc rodzinom osób zaginionych, trzeba skrupulatnie i z zaangażowaniem badać każdy szczegół. Tutaj tego zabrakło."Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że redaktor Minko ma się odnieść do sprawy poszukiwań Marcina Dmytryszyna w najbliższym programie. Na pytania wysłane z redakcji Korso24 nie odpowiedział do dnia dzisiejszego. Czy przeprosi rodzinę na antenie? Wiemy, że twórcy programu nie zaproponowali pomocy rodzinie, kiedy nadeszła informacja o znalezieniu zwłok, a z kolei rodzina nie była informowana o wszystkich działaniach redakcji programu "Ktokolwiek widział Ktokolwiek wie". Wiemy jedno: nie informator jest tu winny, a osoba, która do publicznej wiadomości podaje wiadomości przez siebie niesprawdzone. Smutny finał tej historii. Marcin, spoczywaj w spokoju. Zaloguj się aby otrzymać dostęp do treści premium Od sprzątaczki do prominentów – klientela agencji detektywistycznej to szerokie spektrum. A praca detektywa to nie scenki z serialu kryminalnego. Przychodziło mu śledzić niewiernych małżonków, łapać sprawców kradzieży i włamań, odzyskiwać wartościowe przedmioty czy poszukiwać ofiar handlu żywym towarem. O swoich doświadczeniach opowiada detektyw Waldemar Domański. - Bardzo duży nacisk kładę na sprawy związane z dziećmi. Nie wyobrażam sobie, żeby rodzice wypuszczali dziecko na zewnątrz, nie zwracając uwagi, co się z nim dzieje. 30 sekund potrzeba, by je porwać. Dziecko waży 12-15 kilogramów. Ile potrzeba, żeby zatkać mu buzię, włożyć do busa i odjechać? Rodzice nie zdają sobie z tego sprawy, bo myślą: „Mnie to nie dotyczy”. Do chwili, aż się przytrafi... Samochód w godzinę może przejechać od 100 do 120 km. W takim promieniu trzeba na początek przeszukiwać okolicę. To nie 3-4 kilometry. Gdy ktoś ma przy sobie telefon, jest szansa, by go namierzyć. Jak miał pecha i mu ten telefon wyrzucili, szukaj igły w stogu siana. Wtedy trzeba czekać na kontakt od porywaczy. Oni dyktują warunki. I nigdy nie ma gwarancji, że porwanego oddadzą w całości. Tak między nami mówiąc, jeśli porwany widzi sprawcę, to raczej do domu cały nie wróci. - Straszy Pan! - Wyobraźmy sobie, że ktoś dokonuje napadu rabunkowego. Wali w drzwi, krzyczy, żeby otwierać, terroryzuje nożem. Jeżeli wpuści się go do mieszkania, jest się na pozycji przegranej. W mieszkaniu sprawca może zrobić wszystko. Tam nie ma przypadkowego przechodzenia, nie ma przypadkowego świadka czy patrolu prewencyjnego, który właśnie przypadkiem tamtędy przejeżdżał. Zawsze trzeba prowadzić negocjacje i walkę na zewnątrz. Wtedy ma się większą szansę, niż gdy rabuś wejdzie do domu. Ludzie często poddają się. A ci, którzy się poddają, kończą marnie. - Załóżmy mniej ekstremalną sytuację: kradzież, włamanie… - Jeśli chodzi o przedmioty wartościowe, by zabezpieczyć się przed kradzieżą w domu, warto wykonywać dokumentację fotograficzną. Ukradli mi pierścionek? Proszę bardzo, tu jest zdjęcie. I co ważne, nie trzymamy karty pamięci ze zdjęciami w domu, bo sprawca też może ją ukraść i cała nasza praca nie będzie miała sensu. Dzisiaj można trzymać zdjęcia w chmurze. Moim zdaniem najlepiej trzymać u rodziców, u kogoś zaufanego. Co jeszcze? Warto znakować przedmioty. Można do tego używać znakopisów, które widać tylko w ultrafiolecie. Znakować tak, że tylko my rozpoznamy. Miałem przypadek, że ukradziony samochód miał plamę w konkretnym miejscu. Modeli tych samochodów były setki, ale właściciel wiedział, gdzie jest plama, bo tam mu się kiedyś rozlała farba olejna. Auto miało zatarte numery, więc trudno je było zidentyfikować. Otwieram, patrzymy, rzeczywiście jest plama. - A w przypadku gotówki? - Trzymać w dużych nominałach, bo są ciężkie do upłynnienia. I warto spisać ich numery. - Gdzie na pewno nie trzymać pieniędzy? - W skrytkach typu: pod łóżkiem, pod wanną, w lodówce, w bieliźniarce, pod pościelą, w lodówce… To są miejsca ewidentne, tam złodziej ich szuka. To złodzieje pierwsi kupują najnowsze zamki, uczą się je otwierać, zawsze idą z postępem. Doskonalą się, doszkalają, wymieniają między sobą informacjami. Często w zakładach karnych też mają czas, by coś wymyślić. - Czy zawód detektywa jest w Niemczech zawodem niszowym? - Trzeba mieć odpowiednie predyspozycje, by go wykonywać. Jest wielu chętnych z zapałem. Kierują się oglądanymi filmami, serialami. To spore przekłamanie. Nie jest tak, że siadam w aucie, włączam kamerę i za trzy minuty pojawia się delikwent. Nie! W rzeczywistości tych wyjazdów może być 5, 10, 15. Czasami wraca się z pustymi rękami i zaczyna wszystko od zera. Dlatego trzeba mieć ogromną cierpliwość i determinację. To jest trudny zawód, wymagający dużego wysiłku, doświadczenia. Nieprzespane noce, konflikty rodzinne, duży stres. Bo to nie jest tak, że człowiek wychodzi z biura i zapomina o pracy. O nie. Czasami spacerując z dzieckiem, przychodzą do głowy koncepcje, jak rozwiązać konkretną sprawę. - Pracuje Pan sam? - Nie byłbym w stanie tego fizycznie ogarnąć. Mam współpracowników. To ludzie najwyższego zaufania, łączą mnie z nimi powiązania rodzinne, przyjacielskie. Z szacunku dla klienta, który powierza mi swoją tajemnicę. Nie mógłbym sobie pozwolić, że ktoś z moich ludzi mógłby o problemach klienta opowiadać po dwóch, trzech głębszych w barze. - Czy trafiają do Pana sprawy stricte kryminalne? - Jest tego sporo, bo niemieccy funkcjonariusze nie wszystkie sprawy kryminalne traktują poważnie. W przypadku włamania czy kradzieży jeśli po 3 miesiącach nie ma świadków, podpowiedzi ze strony poszkodowanych, a w efekcie sprawców, sprawa jest umarzana. Nie można mieć im tego za złe, bo na komisariacie jest kilkudziesięciu funkcjonariuszy i 500-600 zgłoszeń dziennie. Różnica jest taka, że ja mam czas i klient mi za to płaci. Mogę się sprawą zajmować nawet rok, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nawet i dwa lata. Czasami jest tak, że przez pierwsze miesiące nie ma żadnego elementu. I nieoczekiwanie, przypadkiem ktoś coś komuś powie… Jest informacja! Potem zlepia się to w całość. I po 4 latach idę do klienta i mówię: „Sprawa zamknięta!”. Klienci często są zrezygnowani, czasami odpuszczają. Ale ja jestem zawzięty, nie pamiętam sprawy, żeby odłożyć ją i nie zamknąć. - Ile trwała najdłuższa sprawa? - Teraz właśnie nad nią pracuję, dostałem ją w 2012 roku. Dotyczyła włamania do mieszkania. Zwykli ludzie, ciężko pracujący w Niemczech, trzymali pieniądze w domu. I wszystko im ukradziono, oszczędności całego życia. 40 tysięcy euro. Sprawca popełnił jednak kilka błędów, których niemiecka policja nie zauważyła. Ja te dowody znalazłem i zabezpieczyłem. Czekam i wiem, że przyjdzie dzień, w którym sprawca nie będzie spał spokojnie. Już nie śpi. Sprawcami włamania są osoby blisko związane z poszkodowanymi. Ja o tym wiem, moi klienci o tym wiedzą. Na pewno się od tego nie wykręcą. - Czy w takich przypadkach współpracuje Pan z niemiecką policją? - Tak. Lubię współpracować z niemiecką policją. Wymieniamy się informacjami, oczywiście tymi, którymi możemy się wymieniać. - Najtrudniejsza sprawa? - Sprawy osób zaginionych. Bardzo emocjonalnie do nich podchodzę. Na przykład gdy przychodzi do mnie matka, płacze i opowiada o tym, że wyszła córka albo wyszedł syn, nie ma ich już parę dni. Idzie na policję, a tam odbija się od drzwi. Bo policjanci pytają: „Zdrowy? No zdrowy… Bierze jakieś leki… Nie bierze… A ile ma lat? Dwadzieścia? To poszaleje i wróci”. No ale nie wraca już tyle dni, nie ma kontaktu telefonicznego… Ja natychmiast biorę się do roboty. Nie mówię, by przyjść za dwa tygodnie. Niedawno realizowaliśmy sprawę, kiedy to zaginęła młoda osoba. 15 dni ciężkiej pracy i na szczęście wróciła cała i zdrowa do domu. Ale mogło się skończyć źle. Nie mogę zdradzać szczegółów, ale trafiła w bardzo złe ręce. Na szczęście zanim zniknęła, zrobiła wiele błędów, zostawiając ścieżki, które pomogły mi ją błyskawicznie znaleźć. - Czy możemy mówić o handlu żywym towarem? - Na pewno. W Europie Zachodniej kobieta warta jest 30-40 tysięcy euro. Jak się ją sprzedaje na Wschód, można dostać dużo więcej. I nigdy stamtąd nie wracają. Możliwości odnalezienia są zerowe. - Co Pan uważa za błąd do naprawienia? - Rzeczy, której ludzie w Polsce jeszcze się nie nauczyli, to brak weryfikacji kontrahentów z Zachodu. Firmy w Polsce wytwarzają wspaniałe rzeczy, sprzedają superprodukty. Ale nie sprawdzają, kto zamawia ten towar. Częsta sytuacja: mamy superzlecenie, bo zadzwonił niemiecki klient i łamaną polszczyzną mówił o niesamowitych pieniądzach, o kontrakcie. Towar czy partia materiału idzie do Niemiec. I okazuje się, że zamawiający to spółka z wkładem kapitałowym tysiąc euro, często w upadłości gospodarczej. I producent/sprzedawca swojego materiału czy towaru już nie zobaczy. Ani pieniędzy. Wtedy przychodzą do mnie, zamiast przed kontraktem. Jadę na realizację, a tam zamiast pięknego dużego biurowca, jak pokazuje superstrona internetowa, mieszkanie w blokach. Pukam do drzwi, otwiera rozmemłana pani, z oburzeniem krzycząc: „Tutaj żadnej firmy nie ma, nigdy nie było”. Weryfikacja kontrahenta jest zdecydowanie tańsza niż porażka finansowa związana z utratą towaru i zarobku. Podobnie bywa z samochodami… - Ja myślałam, że to Polacy sprowadzają auta z Niemiec. - Teraz sytuacja trochę się odwróciła. Polacy kupują auta, na przykład we Francji, picują je w Polsce, robią zabieg, eufemistycznie nazywany korektą licznika plus szpachla. Te samochody przechodzą w Niemczech tzw. zerowe przeglądy, więc spełniają jakieś tam normy. Auto jest rejestrowane na jeden, dwa dni, dostaje niemieckie papiery i samochód jest legalizowany. Przychodzi niemiecka rodzina, ogląda auto. No śliczne. Płaci. Samochód kupiony, Niemiec się cieszy do czasu pierwszej kontroli na autoryzowanej stacji obsługi. Tam od fachowca dowiaduje się, co w tym aucie było już zrobione. Wtedy zaczyna się przepychanka. Samo życie. Zresztą ofiarą oszustwa może paść każdy. Pseudohandlarze z Niemiec potrafią wziąć kilkanaście samochodów od Polaków, te samochody sprzedać i nie oddać pieniędzy. No bo nie ma na to kwitów. Co im zrobisz? Jak udowodnisz? Była taka sprawa, która skończyła się tragicznie. Faceta tak właśnie okradziono. Kilkadziesiąt samochodów zostało sprzedanych z placu i nie dostał ani złotówki. Wrócił do Polski, ale nie mógł znieść tej sytuacji. Wiedział, że nigdy nie odrobi długu. Bo to nie on w te kilkadziesiąt aut zainwestował. Wziął od Janka, od Zdziśka, od Heńka, od znajomych. Ci ludzie później do niego przychodzili i pytali: „Gdzie moje pieniądze? Gdzie moje auta?”. Nie wytrzymał presji i popełnił samobójstwo. - Rada, tak jeszcze na sam koniec. - Jak w lekarskim przysłowiu: lepiej zapobiegać, niż leczyć. Lepiej, żeby ludzie przychodzili do mnie przed faktem, w celach prewencyjnych, niż po stracie. Na tym polega mądrość. Zdjęcie: Archiwum prywatne, W. Domański. Potomkowie ciągle jeszcze szukają zaginionych w czasie wojny. Pomaga im w tym Niemiecki Czerwony Krzyż. Ten jednak zapowiada koniec poszukiwań. Do pracowników Biura Poszukiwań Niemieckiego Czerwonego Krzyża (DRK) w dalszym ciągu trafiają zapytania o zaginionych w czasie drugiej wojny światowej. To głównie żołnierze Wehrmachtu i jeńcy wojenni. Ale potomkowie szukają też robotników przymusowych, więźniów obozów, dzieci zaginionych w czasie ewakuacji i wypędzeń. Kilka lat temu do DRK napisała kobieta z USA. Szukała śladów swojego kuzyna. Jej ciocia z ówczesnego Breslau urodziła w czasie wojny nieślubne dziecko. Oddała je do domu dziecka, ale regularnie odwiedzała. Aż do dnia ewakuacji placówki. Wtedy ślad po chłopcu zaginął. Niemieckie biuro poszukiwań poprosiło o pomoc Polski Czerwony Krzyż. Zaczęło się wertowanie kartoteki liczącej miliony fiszek. Przesłane z USA dane chłopca odbiegały od tych z Urzędu Stanu Cywilnego. – Nie mieliśmy stuprocentowej pewności – mówi Katarzyna Kubicius, kierownik Krajowego Biura Informacji i Poszukiwań PCK. – Znaleźliśmy jednak podobne zapytanie, tym razem od mężczyzny urodzonego mniej więcej w tym samym czasie, co zaginiony chłopiec. Mężczyzna wskazywał na Breslau i fakt, że był sierotą. Po wojnie rodziny odnajdywały swoich bliskich przez Niemiecki Czerwony Krzyż Skojarzono obydwa zapytania. – Gdy mężczyzna zobaczył zdjęcie kobiety, która mogła być jego mamą, napisał nam, że jest do niej bardzo podobny – mówi Katarzyna Kubicius. Innym razem zapytanie wysłał syn w imieniu matki, która podczas wojny jako kilkuletnia dziewczynka trafiła do adopcji. Przez całe życie nurtowało ją pytanie, dlaczego została porzucona? Kilka miesięcy temu otrzymała odpowiedź: jej matka zmarła na gruźlicę. W testamencie ustaliła swoją córkę spadkobierczynią i wyznaczyła jej opiekunkę. Koniec poszukiwań Te i podobne sprawy można było wyjaśnić przy współpracy z Biurem Poszukiwań DRK. Na początku maja biuro poinformowało jednak, że zaginięcia z czasów drugiej wojny światowej wyjaśniać będzie już tylko do końca 2023 roku. Oznacza to, że wniosek trzeba złożyć co najmniej dwa lata wcześniej, czyli do końca 2021 roku. A zainteresowanie jest duże. W ubiegłym roku o poszukiwanie osób zaginionych w ferworze wojny wnioskowało ponad 10 tys. osób, rok wcześniej około 9 tys. – W 75. rocznicę zakończenia drugiej wojny światowej rośnie zainteresowanie tym tematem, a w wielu rodzinach również potrzeba ostatecznego wyjaśnienia losów zaginionych bliskich – mówi Gerda Hasselfeldt, prezes DRK. Gerda Hasselfeldt, prezes DRK Miliony akt z Rosji W prawie co czwartym przypadku udaje się pomóc, podać datę śmierci i ostatnie miejsce pobytu. Po 1992 roku DRK otrzymał z rosyjskich archiwów prawie dwa miliony akt jeńców wojennych. To kopalnia wiedzy o zaginionych. Takich jak Heinrich Evers. Jego córka Marita wiedziała tylko, że zaginął na froncie wschodnim w 1944 roku. Miała wtedy cztery lata i nigdy tak naprawdę go nie poznała. Gdy dorosła, chciała wiedzieć, gdzie i jak zginął, ale listy z DRK, nie przyniosły niczego więcej poza ogólną informacją, że umarł w sowieckiej niewoli. Dopiero nowe badania na początku 2019 roku były przełomem. Z akt Rosyjskiego Państwowego Archiwum Wojskowego (RGWA) udało się odtworzyć, że Heinrich Evers trafił w czerwcu 1944 roku koło Witebska do niewoli. Siedem miesięcy później zarejestrowano go w obozie w Berdyczowie na terenie dzisiejszej Ukrainy. Tam zmarł z głodu 24 marca 1945. Jego ciało pochowano na przyobozowym cmentarzu. Tysiące ekshumacji Podobne informacje napływają z Polski, gdzie od lat 90. ekshumowano blisko 156 tys. ciał. W prawie 49 tys. przypadków zdołano ustalić tożsamość – informuje Christiane Deuse, rzeczniczka prasowa Niemieckiego Związku Ludowego Opieki nad Grobami Wojennymi w Kassel. Może ich być jeszcze więcej, bo kilkanaście tysięcy protokołów czeka na opracowanie. Ekshumacja żołnierzy Wehrmachtu niedaleko Torunia Ważnym partnerem jest przy tym DRK. – Zakończenie poszukiwań byłoby dla nas bolesnym ciosem – mówi Christiane Deuse. Szukanie żołnierzy i cywilów, którzy zginęli w czasie wojny, nie byłoby możliwe bez wymiany informacji z DRK. Tylko w ten sposób można było wyjaśnić wiele losów – Dla nas jest jasne, że poszukiwania jeszcze się nie skończyły – dodaje. W sprawę zaangażowali się niemieccy chadecy, apelując o przedłużenie pracy finansowanego ze środków MSW Biura Poszukiwań DRK. Toczą się rozmowy. Poszukiwania zaginionych w czasie drugiej wojny światowej mają potrwać dłużej. Co najmniej do 2025 roku. Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku! Ustawienia prywatnościUstawienia, które tu wprowadzisz, są zapisywane na Twoim urządzeniu w „Pamięci lokalnej” i będą ponownie aktywne przy następnej wizycie w naszym sklepie internetowym. Możesz zmienić te ustawienia w dowolnym momencie (ikona odcisku palca w lewym dolnym rogu).Informacje na temat czasu działania plików cookie oraz szczegóły dotyczące technicznie niezbędnych plików cookie można znaleźć w naszym Oświadczeniu o ochronie danych. Odznacz / zaznacz wszystko YouTube Dalsze informacje To view YouTube contents on this website, you need to consent to the transfer of data and storage of third-party cookies by YouTube (Google). This allows us to improve your user experience and to make our website better and more interesting. Without your consent, no data will be transferred to YouTube. However, you will also not be able to use the YouTube services on this website. Vimeo Dalsze informacje To view Vimeo contents on this website, you need to consent to the transfer of data and storage of third-party cookies by Vimeo.. This allows us to improve your user experience and to make our website better and more interesting. Without your consent, no data will be transferred to Vimeo. However, you will also not be able to use the Vimdeo services on this website. Facebook Pixel Dalsze informacje Um Daten an Facebook zu übermitteln, ist Ihre Zustimmung zur Datenweitergabe und Speicherung von Drittanbieter-Cookies des Anbieters Facebook erforderlich. Dies erlaubt uns, unser Angebot sowie das Nutzererlebnis für Sie zu verbessern und interessanter auszugestalten. Odznacz / zaznacz wszystko ochrona fizyczna Oferujemy usługi z zakresu ochrony osób i mienia. Działania ochrony mają za zadanie udaremnienie lub zminimalizowanie skutków nieproszonej ingerencji intruza. Kto walczy, może przegrać. Kto nie walczy, już przegrał. Bertold Brecht

polski detektyw w niemczech